Kontynuacja części pierwszej, którą znajdziecie tutaj
6. Fokusowanie się na określonym budżecie
Zdaję sobie sprawę, że mamy tak szeroki wybór marek, że jakieś założenie eliminujące trzeba sobie postawić. Najczęściej chcemy kupić najlepszy klocek za 5000, czy 10 000zł.
No i wszystko fajnie, tylko na dzień dobry eliminujemy często urządzenia za połowę założonego budżetu, które mogłoby wpasować się w nasz gust bardziej.
Przykładowo, jeśli mamy mocno wyśrubowany system w kwestii dynamiki, detalu, czy góry – bardzo często jeden pozornie „słabszy” element kapitalnie uspokoi całość. Wiadomo – coś zniknie, coś się pojawi, ale cały balans tonalny i charakter grania możne bardzo mocno zyskać.
Dobrej klasy urządzenia zachowują barwę, dynamikę, górę, średnicę, bas na bardzo dobrym poziomie, słabsze mają zazwyczaj coś kosztem czegoś.
Oczywiście nie jest to rozwiązanie idalne, ale często lepiej zamiast iść w kolejny element, który jeszcze bardziej podśrubuje tor pójść w taki, który trochę go przytępi, ale da więcej frajdy ze słuchania.
7. Nerwowe odsłuchy – szybkie zakupy.
Bardzo często spotykam się z audiofilami, którzy po 2 minutach odsłuchu danego elementu potrafią ferować wyroki.
Równie często widzę i słyszę jak ludzie bawią się w tzw. „przepinanie” – jeden utwór na tym źródle, drugi na tym. Albo nie daj Boże samplery i ich fragmenty – przypomina to zabawę w realizatora dźwięku, a nie słuchanie systemu, już nie mówiąc o muzyce.
Samplery, czy jakieś kawalki, które znamy oczywiście bardzo dużo powiedzą nam o brzmieniu danego systemu, czy elementu. Powinno nam to służyć jako drogowskaz, a nie wyrok. Zawsze warto posłuchać zestawu po zmianach dłużej – czy ta pozornie lepsza zmiana nie męczy na dłuższą metę? Czy ta prezentacja jest gorsza, czy po prostu inna? Ok może coś znikło, ale może coś się pojawiło i jest to ciekawsze?
Ja bardzo często wraz z tworzonymi przez siebie setami wędruje w zupełnie innych kierunkach – tj. często to co faworyzuje system powoduje, że słucham np. więcej muzyki nastrojowej, albo takiej przy której chodzi noga. Puszczam radio z Roona i nagle okazuje się, że zupełnie inne klimaty muzyczne sprawiają mi frajdę.
W tym kontekście zabawa sprzętem można naprawdę wiele wnieść do naszego gustu muzycznego. Pisałem o tym w przypadku wpisu o Tannoy LGM – te kolumny nauczyły mnie słuchać kompletnie innego repertuaru i spowodowały, że zakochałem się w audio bez reszty.
8. Do lampy tylko wysokoefektywne kolumny
Nigdy nie ukrywam, że jestem dużym fanem lampowego brzmienia, a także klimatu, które żażące się bańki wnoszą do pomieszczenia. Dużo nasłuchałem się o tym, jak to do lampy 300B należy np. dobierać kolumny wysokoefektywne – najlepiej z 95db.
Szczerze? to jeden z największych mitów, jakie krążą w światku audio. Oczywiście jest w tym ziarno prawdy, bo na 3.5W 2a3, czy 8W 300B nie posłuchamy rocka na małej kolumnie 88dB… Ale przecież te lampy nigdy w założeniu nie służyły do słuchania ciężkiej muzyki.
Przy słuchaniu jazzu, akustyki, wokali i na niskim, czy średnim poziomie głośności wykorzystujemy zazwyczaj tylko 1W mocy. A klasa i chociaż przyzwoitej klasy transformatory powodują, że taka niepozorna lampka często ciągnie takie kolumny dużo lepiej niż średniej klasy tranzystor 100 czy 200W o słabej wydajności prądowej.
Jeżeli więc słuchamy raczej cicho i raczej spokojnego repertuaru i marzy nam się lampa – wystarczy spróbować. Oczywiście mogą pojawić się pewne niedostatki w dociążeniu, dynamice, czy wysterowaniu… ale w zamian dostaniemy kilka klas lepszą średnicę, barwę, więcej emocji, przestrzeni i frajdy ze słuchania muzyki. Nagle może okazać się, że ten super nisko schodzący i kontrolowany bas odejdzie całkowicie w niepamięć.
Inna sprawa – że wzmacniacze lampowe są bardzo różne, wiele modeli 50-100W potrafi wysterować niemal każdy zestaw głośnikowy w satysfakcjonujący sposób.
9. Zły stosunek do audio voodoo.
Najczęściej audiofile popadają w jedną ze skrajności:
- a) kable nie grają i to naciągactwo
- b) zasypywanie systemu wszelkiego rodzaju gadżetami jak kable za grube tysiące, bezpieczniki, podstawki, stoliki antywibracyjne etc.
Jak zwykle do tematu trzeba podejść zdrowo rozsądkowo. Wyobraźmy sobie nowy salon. Kanapa, szafka RTV, jakaś komoda, może dywan – wszystko mamy już dobrane pod nasz gust – kolory, rozmiary, funkcjonalność, wygoda itd.
A teraz wyobraźmy sobie, że nasz system to taki salon i odpowiednikiem tego co wyżej jest źródło, wzmacniacz, kolumny. Jeżeli dobierzemy to pod nasz gust i potrzeby to nawet spięte byle jakimi przewodami, ze zwykłymi kablami zasilającymi będzie to grało fajnie. Będzie nam się podobało.
Wielu to wystarczy, wiele systemów to takie przeciętne, funkcjonalne salony i niektórym nic więcej nie potrzeba, żeby cieszyć się z życia w takim pomieszczeniu.
Wszelkiego rodzaju peryferia działają jednak dekorująco. Mają znacznie mniejszy wpływ na brzmienie niż 3 bazowe elementy, ale jednak wpływają na całościowy odbiór. Teraz nasz salon udekorujmy obrazami, zasłonami, wazonami, zdjęciami, stolikiem do kawy, lampą wolnostojącą, fotelem, postawmy wazon z kwiatami… Rozumiecie do czego zmierzam?
Można żyć bez tych detali, ale z nimi jest po prostu przyjemniej, pełniej, a przestrzeń, w której żyjemy jest przyjemniejsza, bardziej bogata.
Dlatego uważam, że wszelkiego rodzaju kablologii nie należy bagatelizować, ale też nie należy się od niej wzbraniać, bo jeśli mamy już klocki na odpowiednim poziomie to bardzo ograniczamy się w tej zabawie. Te peryferia to kilka procent – jedne mniej inne więcej, ale całościowo różnica potrafi być zauważalna. Mając system za 10k nie wydawałbym 3k na kable, czy 5k na stolik… ale też mając dobrze zestrojony system za 30k mocno ograniczamy się pomijając te detale. Bo przecież wielu z nas o to chodzi w tej zabawie – wycisnąć jak najwięcej z materiału, który słuchamy.
10. Ignorowanie tematu akustyki pomieszczenia
Rozmiar pomieszczenia, w którym stoi sprzęt stereo ma duże znaczenie. Ale nie tylko rozmiar bo także jego układ, symetrie i asymetrie. Miejsce za słuchaczem, za kolumnami. Czy ustawienie kolumn w trójkącie równobocznym względem słuchacza…
Ilość „wypełniaczy” w pomieszczeniu, czyli dywany, zasłony, regały z książkami, czy płytami.
Widziałem choćby w ogłoszeniach setki zdjęć dosłownie gołych pokoi odsłuchowych, w których brakowało choćby dywanu. Na środku stoi dzielnie elektronika za kilkadziesiąt, czy kilkaset tysięcy PLN, czy Euro, a na podłodze świecą się duże płytki.
Takie warunki to wręcz gwarancja nerwowego, ostrego grania z wieloma odbiciami
To nie ma prawa zagrać na miarę potencjału elektroniki. Podobnie ograniczamy się mocno upychając kolumny pod samą ścianą, czy stawiając jedną z nich obok ściany bocznej.
Oczywiście są kolumny, które odnajdą się i w takich warunkach, ale większość nie pokaże nawet 50% swojego potencjału, co jest właściwie jednoznaczne z wyrzuceniem pieniędzy w błoto, ewentualnie z wystawieniem kompletnie nieuczciwej opinii na jakimś forum.
Sam nie mam pomieszczenia zaadoptowanego… ale dobrze mi z tym, bo do moich warunków i obecnych możliwości sprawdza się to bardzo dobrze. Oczywiście adaptacją wycisnąłbym więcej audiofilskiego soku z tego co mam, ale u mnie audio to tylko część życia, która jest zlokalizowana we fragmencie living roomu, w którym jest też miejsce dla dziecka, partnerki i kotów.
Nie popadajmy w paranoję, ale róbmy co się da „zagracajmy” – niby oczywiste, ale jak się okazuje dla wielu jeszcze nie…