Na ASR Emmiter’a trafiłem relatywnie wcześnie bo jakoś w trzecim roku mojej audio przygody poszukując wzmacniacza, ktory będzie w miarę przystępny cenowo, będzie grał ciepło i z zapasem mocy.
No i zasadniczo wszystko się zgadza. Na odsłuch do mnie trafił model 2015, czyli już nieco neutralniejszy, starsze – szczególnie te przed rokiem 2000 grały ponoć jeszcze znacznie cieplej i mniej dynamicznie. Emittera słuchami m.in z Tannoy LGM, jakimiś większymi podłogowymi Dynaudio Contour i Quadral Vulcan i Titan, słynnymi Electro Voice Delta, a także z moimi ukochanymi Snell E3 i AudioPhase Opium.
Mój kolega św pamięci aarset łączył z kolei wielkiego, 4 elementowego Emittera II z Klipsch Forte III.
Właściwie w każdym z tych setów Emitter dawał bardzo dobre wypełnienie, dociążenie średnicy, czytelną i rozdzielczą górę, dobrą scenę.
Nigdy nie zachwycał mnie jakoś basem, choć obiektywnie był on dobry, ale momentami nieco zbyt masywny i zaokrąglony. Bardzo dobrze słuchało się go u kolegi Myszora z Quadralami i nieźle też wypadał z Deltami.
Naprawdę wysokiej klasy brzmienie uzyskałem też ze swoimi ówczesnymi monitorami AudioPhase Opium – świetna średnica, granie bardzo relaksujące, przyjemne, pełne, dojrzałe chciałoby się powiedzieć. Niestety tylko na cyfrze, bo z moim ówczesnym winylem było tak nudno i lepko, że nie dało się tego strawić.
Innym fatalnym setem było połączenie go ze Snell E3 – o jasna cholera, nigdy nie sądziłem, że tak dobrze grający wzmacniacz i tak wybitne kolumny mogą razem zaśpiewać tak okropnie.
Ciemno, nijako, bez otwartości, życia (a Snell to życie, barwy, kolory, faktury!) Coś okropnego. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że ktoś na oeliksie taki set miał ze sobą połączony i na tym grał. Współczuję 🙂
Na wspomnienie zasługuje też zestaw z Forte III – było zaskakująco dobrze, choć mnie te kolumny bardziej podobały się w pierwszym wydaniu, w jakim je usłyszałem – z dzieloną hybrydą Coplanda – było znacznie szybciej, dynamiczniej, z lepszym punchem. No i Forte III były też świetne z Haiku Sensei 300B – choć w bardziej złożonej muzyce i przy ostrzejszym graniu mocniejsze piece radziły sobie po prostu lepiej.
Jak tak naprawdę wspominam Emittera?
Podobnie jak Kenwooda KD-990 – Bardzo, bardzo dobry wzmacniacz, oferujący w wielu aspektach świetne brzmienie. Niemniej ilekroć nie słuchałem go u siebie, czy u znajomych miałem uczucie jakiejś takiej ciężkości, ograniczenia. Braku życia, braku wglądu w nagranie. Całość zazwyczaj grała mocno pierwszym planem, barwy były mięsiste, ale jakieś takie blade, bez życia, emocji. Radził sobie nieźle z muzyką rockową, czy jaśniej zrealizowaną, ale ja nigdy bym takiego wzmacniacza nie pokochał i nie postawił u siebie na dłużej niż kilka tygodni. Cholera – właściwie to ciężko było mi z nim zazwyczaj cały dzień wytrwać.
W wokalach męskich zawsze było dużo fajnej chrypy, dynamika była dobra, rozmach duży.
Dużo, dużo dobrych cech, ale niewiele tej emocji, której ja w muzyce szukam.
Na repertuarze jazzowo/wokalowym, szczególnie, gdy wchodziły wokale kobiece, jakieś smyki no… było tak sobie i wybrałbym bez problemu wiele innych, tańszych wzmacniaczy, które dawały mi o wiele więcej funu. Choćby Haiku Sol I czy Sol II, czy SPEC RSA-717, Lavardin IS jeśli mowa o tranzystorach.
Oczywiście wszystko jak zawsze zależy od systemu, preferencji, słuchanych gatunków, wielkości pomieszczenia – będę to tutaj powtarzał jak mantrę, bo w/w klocki nie dadzą rady trudniejszym kolumnom, ani nie wypełnią należycie większych pomieszczeń… Ale w salonie przeciętnego Kowalskiego, z nieco mniej wymagającymi kolumnami do bardziej romantycznego słuchania nadawać się będą dużo bardziej.