Rzadko dzisiaj zdarza się, aby kupić coś tak wiekowego (produkcja połowa lat 80) w tak wspaniałym stanie. Carltony kupiłem od pierwszego właściciela, który zachował nawet ulotki i kartę gwarancyjną.
Nie spodziewałem się po tych monitorach spektakularnego grania, bo nie był to wcale jakiś wysoki model, konstrukcja lekka, a biorąc pod uwagę moje dotychczasowe kolumny to Carltony wyglądają raczej na kopciuszka niż kandydata do poważnego grania…
KEF Carlton II: Brzmienie
Tak jak zaskoczył mnie niemal doskonały stan tych głośników, tak samo zaskoczyło mnie ich brzmienie – również bardzo pozytywnie.
Góra oczywiście nie jest najwyższych lotów – ale to dostajemy właściwie zawsze na dzień dobry w przypadku vintage’owych kolumn, więc tego się spodziewałem. Niemniej wysokie tony są dźwięczne, otwarte i bardzo przyzwoicie kreują przestrzeń. Czasami w bardziej analitycznym secie potrafią troszkę przyostrzyć, ale zazwyczaj wtedy, kiedy jest już dość głośno, a próbujemy z nich wycisnąć zbyt wiele.
Średnica natomiast jest znakomita. Nie topowa, ale bardzo dobra. Jak na KEF mocno angażująca, soczysta, barwna. Znakomicie brzmią wokale męskie – Leonard Cohen, Dire Straits, Dyjak – wszystko ma odpowiednią masę i powagę, wokale damskie (pewnie za sprawą wspomnianego wyżej tweetera) nie są przesadnie perliste i dźwięczne, ale mają bardzo dużo ciepła i czaru. Saksofony tenorowe poważnie pofurkują, a gitary elektryczne mają mięsko jak należy.
Bas za sprawą membrany biernej jest bardzo fajnej jakości – ładnie kopie, daje świetną podstawę i doskonale oddaje perkusje, werble itp.
KEF Carlton II – Zestawienia
KEF Carlton II – Podsumowanie
Jak mam być szczery to Carltony to jedne z tych kolumn, które zostawiłbym sobie na zawsze gdybym tylko miał miejsce i finanse na takie zbieractwo.
To nie jest najlepiej brzmiąca kolumna pod słońcem. Ale co z tego, skoro gra wystarczająco dobrze, żeby nie mieć dyskomfortu względem głośników kilka razy droższych.
Potrafi oddać bardzo dużo z dobrej elektroniki.
Potrafi zagrać świetnie z lampą.
Potrafi zagrać rocka, jazz, elektronikę i wokale na świetnym poziomie.
Ale co dla mnie najistotniejsze – te kolumny mogą stać w salonie – choćby nie podpięte do wzmacniacza i niesamowicie cieszyć oko. Mają w sobie ‘to coś’. Elegancję, unikatowość, czuć że vintage, ale jednak nie taki grubiański i nieociosany jak np. Celestion.
Pięknie im wyszła bryła, kolorystyka, a to wszystko połączone z bardzo dobrym brzmieniem powoduje, że do klasycznego living roomu to głośnik idealny. Nie trzeba sprzedawać nerki żeby cieszyć oko i ucho.