Wstęp
Moja fascynacja lampami rozpoczęła się od odsłuchu BAT VK-75, a więc konstrukcji Push-pull na 4 popularnych diabłach.
Byłem absolutnie oczarowany rozmachem, ale przede wszystkim tą lepkością, gęstością średnicy. Monitory Yamaha NS-1000, które napędzał aż poruszały powietrzem w blisko 50 metrowym salonie.
Naturalnie więc skojarzyłem, że wzmacniacz na tej lampie będzie grał dobrze i da mi podobne doznania. Kilka lat później pojawiła się okazja zakupu tytułowego PhaSta Anniversary.
PhaSt Anniversary to końcówka mocy wraz z preampem w osobnej obudowie. Całość razem gra bardzo dobrze, ale warto poeksperymentować z innymi pre, bo efekty potrafią być zaskakujące.
Diabełki – 6S33S
Konstrukcji na diabełkach jest całkiem spoko, ale to dość trudna w aplikacji lampa. O Phastach słyszałem dużo dobrego, także o starszych konstrukcjach – jeszcze jako Phase. Model Anniversary uważany jest obok współczesnej GM70 za jeden z najbardziej udanych produktów ukraińskiej manufaktury.
To co najbardziej pociąga w diabłach jeszcze zanim się ich posłucha to… ich wygląd.
300B/2a3 grają niezykłą przejrzystością, powietrzem, ale własciwie nie świecą.
845, 211, 805, GM70 świecą bardziej jak słabe żarówki o specyficznym kształcie.
Lampy EL, 6550, czy KT – owszem dają światło i potrafią wprowadzić klimat, ale w stosunku do diabłów jest on powiedziałbym nieśmiały.
Rosyjksa 6S33S (bo taka jest oficjalna sygnatura diabełków) to jedyny w swoim rodzaju generator ciepłego światła w pomieszczeniu.
Brzmienie PhaSt Anniverasry
No właśnie, ale co ma wygląd do grania, przecież wzmacniacz ma przede wszystkim grać nie wyglądać, prawda?
Jeśli chodzi o wierność – nie jest to granie najwyższych lotów – jest on bardzo dobry, ale może być na wiele sposobów lepszy. Natomiast ten dźwięk jest inny – niepodrabialny i mi osoboście trudno przejść koło takiego brzmienia obojętnie.
Z jednej strony mamy przejrzystość i wysmakowanie charakterystyczne dla triody w single ended.
Z drugiej strony jak na SE gra dużą masą i relatywnie grubo. Nie wiem na ile to zasługa ruskich olejaków w torze sygnałowym, na ile samej konstrukcji.
Dźwięk z Phasta jest kolorowy, jak z mało którego wzmacniacza. Średnica aż wisi w powietrzu od ciężaru.
Zniekształceń harmonicznych jest dużo – dla wielu może nawet za dużo… więcej niż w Jadis DA30, czy Audio Note Oto.
Wokale kobiece są perliste, błyszczące. Wokale męskie jak Leonard Cohen, czy Nick Cave tak gardłowe i dojrzałe, że nawet przy cichym odsłuchu czuć ich obecność. Nie za sprawą wypchnięcia, ale niesamowitego osadzenia, energii.
Instrumenty akustyczne są również nieco pogrubione, ale nie chamsko, prostacko, bo nadal mają więcej wyrafinowania niż na zdecydowanej większości tranzystorów, czy innych lamp.
Dynamika w skali mikro niby mogłaby być lepsza, niby są przyokrąglegnia, ale to w ogóle nie przeszkadza. Dynamika w skali makro? Objętość basu jest duża. Kontrola jak to w diabłach – bez szału, ale o ile nie podamy Phastowi bardzo złożonego i szybkiego materiału – nie poczujemy tego.
Bas Phasta nie przypomina Golfa GTI, raczej starego 5 litrowego Cadillaca.
Jest duży, potężny, nie zbiera się jakoś bardzo szybko, ale trudno mu odmówić energii i chęci do grania. Bywa że chcialoby się szybciej, ale finalnie całkiem komfortowo dowozi nas do celu i czuć że daje z siebie wszystko.
Nie ma wątpliwości kiedy następuje atak i jak silny ma być. Owszem – odbywa się on raczej objętością niż zwinnością, ale taka jest jego natura.
Zestawienia
Ten wzmacniacz gościł u mnie kilka lat temu – wówczas nie maiłem do niego odpowiednich kolumn, bo ani Tannoy LGM, a ni Snell E3 nie były do końca dobrym spasowaniem. Wylądował więc u mojego znajomego, który przez lata z powodzeniem łączył go z Sonus Faber Cremona.
Po wymianie kolumn wrócił do mnie i miałem niewątpliwą frajdę znowu nim się pobawić.
PhaSt – Moja opinia
Trzymając się analogii samochodowej – Phast nie będzie najlepszym wyborem do szybkich wąskich tras z wieloma zakrętami. Natomiast jeśli chcemy się wybrać w komfortową podróż i znamy drogę (swój repertuar, gust) dostarczy on nam całą masę wspaniałych wrażeń. Czasem będzie irytować jego nieco ślamazarny charakter… innym razem zaskoczy nas jak dobrze reaguje na pedał gazu. Z Phastem zawsze jest jednak komfortowo, a z muzyki wyciągnie to co najważniejsze.
Ilekroć wpinam Phasta w tor wywołuje on u mnie silną nostalgię.
Zdarzało mi się kilkukrotnie wracać do urządzeń, z których wcześniej zrezygnowałem i zazwyczaj odbywa się to bez większych emocji. Phasta chciałoby się zawsze miec w zanadrzu.
Klimat wynikający ze światła jakie emitują lampy, harmoniczne, masa, ciepło. Każdy repertuar jaki na nim odtwarzamy wywołuje emocje i wrażenie obcowania z muzyką. Szybko zapominamy o bardziej wyrafinowanych, czy wyśrubowanych prezentacjach.
Żeby zagrał jak należy warto dać mu kolumny z niezłym szybkościowo basem lub z relatywnie niewielką objętością basu. Średnicę wykręci znakomicie w każdych kolumnach.
Kable, czy źródło powinno być dość przejrzyste i dynamiczne, żeby nie nakładały się jego przywary bo może zrobić się zbyt lepko i zbyt mało precyzyjnie.
Do wieczornego czarowania, cichych odsłuchów spokojnego (choć nie tylko) repertuaru, do intymych spotkań z muzyką jest naprawdę znakomity.